drgnał, po czym zwalił sie na ziemie, upuszczajac strzelbe.
- Nie! - krzykneła Marla. Monty, z rewolwerem w dłoni padł na wznak, zamykajac oczy. Kylie chwyciła strzelbe i zerwała sie na nogi. Wycelowała w Monty'ego, ale on le¿ał nieruchomo. Przebiegła przez pokój i kopneła rewolwer do łazienki. Cały czas mierzac w Monty'ego, cofneła sie i wpadła na Marle, pochylona nad ciałem me¿a. - Oddaj mi mojego syna! - rozkazała Kylie. - Ale Alex... jest ranny... 463 - Niech sie wykrwawi na smierc. Dawaj dziecko! - Kylie wyrwała jej w koncu Jamesa. Marla łkała rozpaczliwie, tulac do siebie głowe Aleksa, z którego ust wypływała ciemna, gesta krew. Kylie mocno przycisneła do siebie zanoszacego sie od płaczu Jamesa. - To wszystko twoja wina! - krzykneła Marla, podnoszac ku niej zalana łzami twarz. - I tu sie własnie mylisz - odparła zimno Kylie. - Bo to twoja wina. Usłyszała szybkie kroki na schodach, a potem bli¿ej, na korytarzu. Dzieki Bogu! Drzwi otworzyły sie z trzaskiem i do pokoju wpadł Tom. Stanał jak wryty, z przera¿eniem patrzac na zakrwawione łó¿ko, półnaga Kylie, Aleksa, Marle i nagiego me¿czyzne le¿acego w kacie. - Co, u diabła... - Dzwon na policje! - krzykneła Kylie. Monty jeczał, a Alex przy ka¿dym płytkim, urywanym oddechu wypluwał z płuc krew. Tom stał, osłupiały. - O Bo¿e, nie! Kochanie, nie umieraj... - łkała Marla. - Nie teraz. Nie teraz, kiedy w koncu wszystko jest nasze. Monty poruszył sie, usiłujac wstac. - Jeden krok, ty sukinsynu, a przysiegam, ¿e cie rozwale! - rzuciła Kylie ostrzegawczo i zwróciła sie do Toma. - Dzwon na policje, do cholery! Szybko! - Policja... zaraz tu bedzie - odparł blady jak sciana Tom. - Słyszałem wszystko przez intercom... akurat szedłem do kuchni. Zadzwoniłem na 911. Mam... mam srodki opatrunkowe w moim pokoju. - Wiec je przynies. - Pani sobie poradzi? - Tak! Idz ju¿! Tom wybiegł z pokoju. Gdzies w domu zaczał szczekac pies. W oddali rozległ sie sygnał karetki. Alex wydal ostatnie 464 tchnienie i znieruchomiał. Marla wybuchneła głosnym płaczem, rozmazujac po twarzy łzy. Montgomery jeczał z bólu. Miał strzaskana kosc przedramienia. Wygladał, jakby opusciła go wszelka chec walki. - Co takiego powiedziałes? ¯e chcesz wszystkiego? ¯e wszystko ci sie nale¿y? - zadrwiła Kylie, ciagle mierzac w jego ¿ałosne, nagie ciało, choc rece jej dr¿ały. - Có¿, zdaje sie, ¿e wreszcie dostaniesz to, co sie nale¿y. I bedzie to piekło! -