- Czemu? - powtórzył szyderczo. - Bo mi pozwoliłaś.
- Tak mówi każdy mężczyzna, który wymusił na kobiecie coś, czego nie chciała – odpowiedziała z goryczą. - Ale jeżeli uważasz, że molestowaniem zdołasz mnie zmusić do opuszczenia apartamentu, marnujesz czas. Edward zmarszczył brwi. - Co za bzdury! A jeżeli nie, to dlaczego tak mi się przyglądałaś? - Ja? Wcale nie - zaprzeczyła, ale zdradziecki rumieniec nie pozwolił jej ukryć prawdy. - Kłamiesz. Chciałaś zobaczyć, czy jestem podniecony. - A byłeś? - Nie mogła uwierzyć, że to powiedziała. Obronnym gestem uniosła dłoń do czoła. Spojrzał na nią ostro, przekonany, że żartuje. Ale wyraz jej twarzy zdradził mu, że wcale nie żartowała. - Nie mam czasu na głupstwa – odpowiedział kategorycznie. To była prawda. Ale nie dało się ukryć, że myślał o niej coraz śmielej i nie potrafił się od tego powstrzymać. RODZIAŁ SIÓDMY Bella spędziła także i następną noc w ogromnym łożu, budząc się co chwila w obawie, że nie jest sama, jednocześnie skrycie o tym marząc. Edward pociągał ją fizycznie i psychicznie, jak żaden inny mężczyzna, a walka z tym uczuciem była ciągłą huśtawką myśli i nastrojów. Nawet kiedy zamykała oczy i próbowała zasnąć, nie mogła się od niego uwolnić, bo podświadomość zaraz podsuwała jej erotyczne wyobrażenia ich dwojga splecionych w czułym uścisku. Nie mogła zrozumieć, czemu go tak bardzo pożąda i nie potrafiła się z tym pogodzić. Była go bardzo ciekawa. Kim był? Jak dorastał? Jak żył? Co czuł i myślał? O czym śnił? Czy miewał koszmary? Pragnęła go nie tylko fizycznie. To było... nie, nie miłość, zaprzeczała w panice. To nie mogła być miłość. Przynajmniej nie taka, jaką sobie zawsze wyobrażała. Zawsze sądziła, że miłość rodzi się ze znajomości, oznacza zaufanie i poczucie bezpieczeństwa. Bella nie znała Edwarda, nie ufała mu i z pewnością nie czuła się bezpiecznie w jego obecności, chociaż przecież nie zrobił nic, by miała się go obawiać. Tak jak poprzednio, spała sama. Może po prostu nie chciała się przy nim czuć bezpiecznie, może podobał jej się ten podniecający niepokój, jaki niosła myśl o jego dotyku. Może nie chciała mu zaufać? Już od bardzo dawna nie obdarzyła nikogo zaufaniem, właściwie dorastała w przekonaniu, że nie warto tego robić. Człowiek, który ufał, otwierał się i stawał podatny na zranienie. - Gratuluję tak szybkiego załatwienia tej nieprzyjemnej i niebezpiecznej sprawy. – Władca uśmiechnął się z aprobatą do szefa policji, który właśnie poinformował o aresztowaniu Mika. Mężczyzna przyznał się do winy i wsypał wszystkich członków gangu łącznie z Arem Volturim, których teraz czekał proces albo deportacja. - Niestety, jest jeszcze jeden problem – przyznał szef policji. - Co takiego? - zapytał Edward. - Aresztowaliśmy Mika wcześnie rano, kiedy wyszedł ze spotkania z Volturim. Później, kiedy go przesłuchiwano, zeznał, że Volturi wypytywał go o księcia Edwarda. Wygląda na to, że szef gangu nie do końca uwierzył Waszej Wysokości. Mike powiedział mu, że Wasza Wysokość nigdy nie zgodziłby się swoim postępowaniem zranić władcy ani jego rodziny, jak również i to, że Wasza Wysokość jest nadzwyczaj bogatym człowiekiem. Mike zeznał, że Volturi poprzysiągł Waszej Wysokości zemstę i że słyszał, jak wydawał w tej sprawie dyspozycje. - Co właściwie próbujesz mi powiedzieć? – zapytał Edward. - Przecież gang jest pod kluczem. - Tak, ale Volturi ma mnóstwo kontaktów, wiele z nich na pozór wcale niezwiązanych z gangiem. To człowiek, który nikomu nie ufa. Przesłuchaliśmy go oczywiście, ale to szczwany lis i powiedział nam tyle, co nic. W każdym razie Mike twierdzi stanowczo, że Volturi zlecił komuś zamach na życie Waszej Wysokości i bliskich mu osób - wyjaśnil szef policji. - Naturalnie traktujemy jego słowa bardzo poważnie i zamierzamy ustalić osobę zabójcy, dopóki jednak to nie nastąpi, muszę prosić Waszą Wysokość o zgodę na ochronę. Edward natychmiast potrząsnął głową w geście odmowy. - To niemożliwe - odpowiedział chłodno i zdecydowanie. - Nalegam, by Wasza Wysokość jeszcze to przemyślał. Proszę też uprzedzić o zagrożeniu bliskich i przyjaciół. Edward zmarszczył brwi. - Chyba nie zdołają dotrzeć w pobliże władcy i jego rodziny? - zapytał. - Nie myślałem o Największym z Wielkich - odpowiedział szef policji. - Więc o kim? - spytał niecierpliwie Edward. Jego najbliższym krewnym był władca. Szef policji uczynił gest pozdrowienia. - Wasza Wysokość - odpowiedział przepraszającym tonem - ryzyko związane z tą sprawą skłoniło mnie do obserwacji apartamentu w Al. Mirahmi. Zauważono młodą kobietę wchodzącą i wychodzącą z apartamentu Waszej Wysokości. Proszę o wybaczenie, ale Wasza Wysokość rozumie, że wymagała tego jego pozycja w rodzinie naszego najdostojniejszego władcy, niech Allach ma go w swojej opiece. Wypowiedziano jeszcze wiele poetycznych ozdobników, ale sens słów szefa policji sprowadzał się do jednego. Widziano Bellę wychodzącą z jego apartamentu. W oczach szefa policji i innych świadków, Bella była dziewczyną Edwarda, a to wystawiało ją na ryzyko zemsty Ara Volturi . Oczywiście jeżeli informacje Mika były prawdziwe. Tak właśnie rozumowali mężczyźni w tym kraju. Nawet gdyby Edward spróbował wyjaśnić splot okoliczności, który doprowadził do obecności Belli w jego apartamencie, to i tak nie zdołałby w pełni przekonać szefa policji. A już z pewnością nie przekonałby Ara. Edward nie przyjął oferowanej mu prostytutki, bo miał kobietę, która z nim mieszkała, wystarczająco dla niego ważną, by wyrządzona jej krzywda stała się dla niego ostrzeżeniem. Tak właśnie rozumował człowiek pokroju Ara, a wszelkie próby zmiany tego sposobu myślenia musiały pozostać bezcelowe. - Ona będzie oczywiście łatwiejszym celem. Bardzo prawdopodobne, że spróbują zabić ją jako ostrzeżenie dla ciebie - wyjaśnił szef policji przepraszającym tonem, w pełni świadomy rozpierającej Edwarda wściekłości. Edward musiał przyznać, że scenariusz przedstawiony przez szefa policji jest aż nadto realny. A to oznaczało... To oznaczało, że dla własnego bezpieczeństwa panna Bella Swan powinna wrócić do swojego kraju i własnego życia w trybie natychmiastowym. Szybko i po cichu, w sposób, który nie wywoła jej sprzeciwu, bo Edward pod żadnym pozorem nie zamierzał mówić jej prawdy. Uznał, że żądna pieniędzy młoda kobieta mogłaby sprzedać tę historię brytyjskim mediom, z ogromną szkodą dla zurańskiej turystyki. Na szczęście Edward miał już pomysł, jak skłonić ją do wyjazdu bez wzbudzania podejrzeń. Tym razem wrócił do apartamentu limuzyną z szoferem, ale wysiadł z niej poza zasięgiem widoku z okien. Zastał Bellę na tarasie, zaczytaną w jednej z jego książek, traktującej o lokalnych zwyczajach. Tak jak za każdym razem, kiedy widział ją po dłużej nieobecności, musiał opanować nagłe bicie serca i chęć wzięcia jej w ramiona. Im prędzej wróci do domu, tym lepiej, zdecydował. Bella obserwowała go w milczeniu. Bez niego apartament był bardzo pusty. - Zastanawiałem się nad twoją sytuacją w związku z apartamentem - oznajmił Edward bez wstępów. - Moją sytuacją? - powtórzyła. W sprawach dotyczących apartamentu i przyszłości Kate i Sama nie zmierzała popuścić nawet o cal. Edward wzruszył ramionami. - Jeżeli dobrze zrozumiałem, skoro twoje prawo własności do apartamentu zostanie uznane, zamierzasz wystawić go na sprzedaż i wrócić do domu. Bella kiwnęła głową. - Sprzedaj go mnie - zaproponował. - To pozwoli skrócić tę długą i żmudną procedurę. Proponuję oficjalną cenę rynkową. Już jutro wieczorem mogłabyś wrócić do Anglii. Co takiego? Czy dobrze usłyszała? - Chcesz kupić apartament ode mnie? - spytała, wolno wymawiając każde słowo, jakby nie była pewna ich znaczenia. - Właśnie tak. Bella patrzyła na niego podejrzliwie. Czemu to zaproponował? Nie wierzyła ani przez moment w czystość jego intencji. - Dlaczego miałbyś to zrobić? - zapytała. - Bo nie mam czasu się targować.